TEKSTY

4 biurowe krzesła, 2019

Korporacja to system patriarchalny.

Korporacja to system patriarchalny.

Korporacja to system patriarchalny.

Zabraliście tron,

Oddaliście krzesła,

 wstąpiliście system,

a one i tak są, i tak są i tak są.

Sara, Rebeka, Rachela, Lea.

Mesjasz mesjasz mesjasz mesjasz mesjasz mesjasz mesjasz mesjasz mesjasz.

Świadkowie, 2019

Ostatnio odkryłam w pokoju pluskwy. Przypominają małe brązowe żuki. Prawie zlewają się z podłogą, aż do momentu, w którym się je rozgniecie. Wtedy widać małe ciemnoczerwone plamki. Podobno dziadek Józef kiedyś na nie polował… czekał, aż pojawią się na ścianie i TRACH! Nędzny żywot pluskwy, choć podobno równie boski, co nasz. Dziadek Józef tak naprawdę nie chciał zabijać robaków. Być może mierzył się sam ze sobą. TRACH. Tam Blacharska, tu Piotrkowska – jeden pies czy Gierek. Wszy, brud, prostytucja, słodko-gorzka tajemnica. Można byłoby pomyśleć, że ma to znamiona romantyzmu. Na pewno fakt, że na Służewiu zabił się syn Beksińskiego. Czy na Piotrkowskiej 204 ktoś się zabił? Mógłby.

Zapiski o tym, 2017

Za oknem czyjeś chrum chrum chrum. Śmieją się ryje zapite wódą i piwem. Nie wiem co o tym myśleć. W sumie przypominamy świnie. Sama świnia nic złego nikomu nie zrobiła… choć być może już w brzmienie słowa wpisana jest obelga. Znowu pojawiam się w wannie. Nie interesuje mnie oderwana słuchawka, chcę się umyć to się umyję – samym wężem. Oho. Świnia, wąż, obracam się wśród panteonu z chińskiego horoskopu. Dlaczego właśnie teraz faluje podłoga? Strumienie ciepła w brudnej wannie, a ja tracę poczucie rzeczywistości, nie wiem kto odbija się w lustrze. Najgorszy jest brak kontaktu z własnym spojrzeniem. Obojętne jak tektura i papier pakowy. Taśma papierowa. Nic nie widzę. Na wywyższonym betonie leży Nastia. Wieje wiatr, czuć zapach morza zespolonego z benzyną, a ona mruży oczy i drapie się w nos. Jesteśmy na Stoczni Gdańskiej, na terenie, z którego powinni nas wygonić, ale widocznie mają to w dupie. Nastia nie jest stąd, w ogóle nie przynależy do tego świata. Pojawiła się by mignąć. Leży i zastanawia się, co by się stało gdyby spadła na nią czarna treść niesiona w powietrzu za pomocą dźwigu. Kontury maszyn. Piękne, rdzewiejące. Swoją najdonioślejszą formę osiągają nocą. Patrzyłyśmy się obydwie w okno. Centrum Gdańska, 1 stycznia, zaczyna świtać. Okazuje się, że obserwowany przez nas widok to tylko makieta. Moment spojrzenia jest wyborem. To my o tym decydujemy. Być może jesteśmy TAM, a Gdańsk, Londyn, Ułan Bator jest tylko kpiącą sobie z nas wydmuszką. Dlatego być może patrzę się w lustro i nic nie widzę. Tym razem nie chcę – jestem przerażona tym, co mogłabym zobaczyć. Nastia się zabiła. Miała 19 lat. Jej świadomość była wyrzeźbiona od-do, w –do skoczyła pod pociąg. Tak naprawdę jej nie znałam. Nie musiałam. 1 stycznia otworzyła mnie na pojęcie wieczności. Pewnego dnia i ja wyjrzę przez okno. Znowu słyszę głosy… tym razem to nie świnie, mają wyraz bardziej humanoidalny, ale wciąż obarczony brzemieniem nałogu. Gorzkie żale na przemian z chichotem. Zsyp otwarty od 6 do 22. Zgodnie z zasadą grawitacji spada wszystko, spleśniały chleb, zużyte podpaski, gąbki, opakowania po wodzie i mleku. Wino nadal stoi, prawdopodobnie już zwietrzało, ale nie zaszkodzi spróbować. Na 20 mg escitalopramu to i tak wszystko jedno.